Anabelle
Po tym jak wyważyłyśmy drzwi stolikiem i biegiem pokonałyśmy korytarz, dobre piętnaście minut szukałyśmy wyjścia. Na szczęście się udało. Okazało się, że byłyśmy w starym szpitalu psychiatrycznym na obrzeżach wielkiego miasta. Kosmyki włosów powychodziły mi z włosowej korony, a Eli już jej nie miała, tylko długi warkocz, który podskakiwał gdy biegłyśmy. Byłam zrozpaczona, nogi mi powoli wysiadały, ale musiałyśmy biec dalej, jak najdalej od Centrum. Zaproponowałam, by pobiec do tego olbrzymiego miasta, co spodobało się mojej siostrze. Gdy tam dotarłyśmy okazało się, że jest wpół do ósmej. Wielkie budynki, poklejone szyldami reklamowymi, ekranami i różnymi innymi badziewiami oświetlały całe miasto. Szłyśmy za ręce jednym z chodników, omijając sklepy już od dawna zamknięte. Doszłyśmy do samego centrum miasta, w którym mieścił się naprawdę piękny, oświetlony park. Ruszyłyśmy prędko w jego stronę. Przeszłyśmy się trochę jedną z alejek, gdy Eli zauważyła ławeczkę pod wierzbą. Była praktycznie niewidoczna, a wydała mi się świetnym schronieniem. Usiadłyśmy na niej w pokoju ze ścianami z gałęzi i liści drzewa.- I co teraz?- spytałam dziewczynę zrozpaczonym głosem. Byłyśmy całkiem same, bez pieniędzy, dokumentów, dachu nad głową i ubrań.
- Wiesz, myślałam by poszukać pomocy. Jeśli na prawdę minęło piętnaście lat, to może Koda może pomóc.- zaproponowała, przytulając mnie. Dodało mi to trochę otuchy.
- Kto to Koda?- byłam ciekawa i chciałam zająć czymś myśli, chociaż na chwilę.
- Koda to mój młodszy brat przyrodni. Miał trzynaście lat jak mnie porwano, to znaczy nas... Zawsze mówił, że będzie miał własny bar.
Elizabeth
- Trzeba go znależć.- Ani była widocznie pocieszona myślą, że Koda mógłby nam pomóc. Ja za to nie myślałam nawet o tym, moje nogi aż pulsowały. Byłam zmęczona, głodna i było mi zimno. Sukienka była strasznie przewiewna i czułam się nieswojo. Chciałam już być w domu, przytulić się do taty, pomóc Kodzie w lekcjach i położyć się spać. Ale ta czasy wydawały mi sie już martwe, że nie wrócą.- Choć.- powiedziałam po chwili i pociągnęłam za sobą Anabelle. Posłusznie poszła za mną. Postanowiłam znależć jakiś klub nocny o nazwie "Berie de Cosmo", co znaczyło... no nawet nie wiem, Koda nigdy o tym nie mówił. Tym razem znalazłyśmy się na ulicy pełnej klubów nocnych, jednych z najlepszych. Niektóre były już otwarte, inne się dopiero otwierały. Przeszłyśmy dwa razy ulice, ale żaden klub nie miał takiej nazwy, jaką mój braciszek sobie wymyślił. Były takie jak "Hot Del Babo" czy "Cosmo Vieta". Byłam załamana.
- Co my teraz zrobimy?!- łzy cisnęły mi sie do oczu.
Anabelle
Nie mogłam patrzeć na przestraszoną i smutną Bethy. Postanowiłam wziąść się w garsć i być tą mądrzejszą, dojrzalszą. Rozejrzałam się w pośpiechu. Klub już otwarty, w którym rozkręcała się właśnie impreza wyglądał chociaż troche przyzwoiciej od reszty.- Choć, usiądziemy tam i troche sie uspokoimy. Robi się coraz zimniej.- pokazałam siotrze palcem równoległą ulicę i szyld z napisem "Hermana Sister". Przebiegłyśmy szybko przez cichą ulice i weszłyśmy do lokalu. Niczym nie róznił sie od takich, do których kiedyś chodziłam. Ściany były czarne, pod sufitem zgaszone już lampy. Wielki parkiet, pod ścianami tylko duże, skórzane kanapy. Po prawej od wejscia były schody najprawdopodobniej na góre, gdzie było więcej stolików i coś na kształt lorz w operze czy teatrze. Pod przeciwległą ścianą rozciągał się duży bar, za którym stały trzy barmanki, ubrane dosyc skromnie. Poprowadziłam siostre do najbliższej kanapy. Usiadłyśmy, a ja postanowiłam, że musze coś wykombinować.
- POczekaj, zaraz wracam.- powiedziałam, a Eli przytaknęła. Przeszłam się kilka razy po parkiecie, gdy wreszcie wypatrzyłam wystarczająco pijanego faceta, do moich niecnych planów. Jak mnie Esmeralda uczyła, niby przez przypadek w rytmie tańca podeszłam do niego i niechcący uderzyłam go biodrem [wiem jak to brzmi XD]. Zgrabnie i szybko zwinęłam portfel z tylnej kieszeni i spławiając go, wróciłam do Elizabeth. Siedziała głęboko zamyślona, ocierając pozostałości po łzach. Uśmiechnęła się na mój widok.
- Po co poszłaś?- spytała, wstając i podchodząc do mnie. Pomachałam jej portfelem przed nosem.
- Czasami umiejętności złodziejskie się przydają, słońce.- wzięłam ją za ręke i poszłyśmy do baru.
Elizabeth
Grzecznie poszłam za Ani. Miałam wyrzuty sumienia, że okradłyśmy jakiegoś niewinnego człowieka. To nie było zgodne z moją naturą, kradzież jest zła. Bels zamówiła dwie tequilie. Usiadłysmy na dwóch stołeczkach i sączyłyśmy drinki, myśląc o tym samym. W pewnym momencie obok mnie stanął jakiś przypadkowy chłopak, pewnie chcąc coś zamówić.- Siema, jest Charrian? Mam to o co prosił.- zdębiałam, słysząc swoje nazwisko. I jeszcze liczba meska! To mógłbyć mój kochany braciszek, a nawet ojciec. Barmanka pokazała mu drzwi do zaplecza, a ja szturchnęłam w bok Anabelle.
- Wiesz co przed chwilą słyszałam?! Ten facet pytał się o jakiegoś Charrian, rozumiesz?- powiedziałam szeptem, całkowicie podekscytowana. Nie mogłam ukryć szerokiego uśmiechu. Natomiast Ani popatrzyła się na mnie jak na debilke.
- O kogo pytał?- no tak, ona nie wie jak mam na nazwisko!
- Ani, ja mam na nazwisko Charrian! Mój brat i ojciec mają na nazwisko Charrian!- tym razem powiedziałam troche podniesionym głosem. Zdecydowanie za dużo emocji. Ona też się w końcu ucieszyła. Postanowiłam odciągnąć uwagę barmanki i zamówiłam jeszcze cztery tequilie. Gdy się odwróciła, wstałysmy i otworzyłyśmy drzwi na zaplecze, wchodząc do środka. Był to korytarz prowadzący do trzech innych pomieszczeń. Wybrałyśmy te na przeciwko i znalazłyśmy się w takiej jakby poczekalni. Czułam słodkawy zapach marihuany połączony z tytoniem i alkoholem. Za drzwiami dużo się działo. Zawachałam sie.
- Mój brat nie mógł by palić trawy! Nigdy nie pił! Anabelle, myślę, że to jednak nie on... W końcu, wielu ludzi może mieć na nazwisko jak ja.- miałam smutny głos, praktycznie już straciłam cały zapał.
- No choć, co nam szkodzi?! Może jednak on?- dziewczyna nie dawała za wygraną. Już chciałam się odezwać, gdy poczułam mocne uderzenie w głowe, a potem straciłam przytomność. Słyszałam jeszcze przez chwile krzyki Ani, a potem już nic.